Muzyka
Aerosmith: Trylogia z Alicią Silverstone symbolem lat 90.
Jednym lata 90. kojarzą się z bobasem z okładki “Nevermind”, innym z Kevinem, który został sam w domu i Nowym Jorku, a jeszcze innym z pełną energii, zbuntowaną, filuterną Alicią Silverstone z teledysków Aerosmith.
Zaangażowanie młodej, obiecującej aktorki było genialnym posunięciem ze strony już nie tak młodych rockmanów (karierę zaczynali na początku lat 70.). Było bowiem jasne, że lat 90. to MTV i nowi idole. Aerosmith kojarzyli się z hardrockowym, supermęskim graniem i takimi też klipami (patrz: “Love in an Elevator”). Dzieciaki, które zachwyciły się Nirvaną, Soundgarden czy Pearl Jam, nie miały powodu, by zainteresować się Aerosmith, a panowie z Aerosmith bardzo tego chcieli. Mieli dobrą muzykę, dobre piosenki, dobry album “Get a Grip”, musieli tylko wymyślić, jak przekonać do siebie młodych. Sposób okazał się genialny w swej prostocie. Wystarczyła bowiem… dziewczyna. Oczywiście, odpowiednia dziewczyna.
Alicia Silverstone nie była jeszcze gwiazdą, kiedy reżyser Marty Callner postanowił obsadzić ją w głównej roli w klipie do singla “Cryin”. Alicia, a w zasadzie postać z teledysku, były dokładnie tym, czego chciały dzieciaki. Była ładna, ale w naturalnym, dziewczęcym stylu. Nie była grzeczna, nie była potulna, wręcz przeciwnie. Jednocześnie była jednak sympatyczna, uśmiechnięta, chwilami słodka i urocza, a przy tym wyzwolona i zbuntowana. Była po prostu cool, a w latach 90., trzeba było być cool.
Alicia oczywiście była najmocniejszym punktem teledysku, ale i sam klip był czymś nowym, świeżym, niebanalnym. Nikt nie chciał już oglądać facetów obcisłych skórach prężących się na scenie w blasku reflektorów, a tak wyglądało dotąd gros rockowych klipów. Aerosmith może nie wymyślili prochu, stawiając na fabularyzowane opowieści, ale ponieważ zrobili to wyśmienicie, szybko okazało się, że każdy chciał, by wideo nie tylko przedstawiało wykonawcę, ale także jakąś ciekawą historię. Aerosmith zresztą sami poszli tym tropem.
– Aerosmith zarobili mnóstwo kasy na tym teledysku – opowiadała na łamach “Rolling Stone’a” Alicia Silverstone o “Cryin”. – Sprzedaż wzrosła im chyba trzykrotnie. Musieliby być szaleni, żeby mnie znów nie zaangażować.
Aerosmith może lekko szaleni byli, ale na pewno nie aż tak, by zrezygnować z Alicii Silverstone. Tak powstał swoisty sequel “Cryin” – “Amazing”. Za kamerą wideo znów stanął Marty Callner, a główna rola żeńska oczywiście ponownie przypadła Alicii. Aerosmith bardzo chcieli pokazać, że są nowocześni i trzymają rękę na pulsie, więc tym razem postawili na komputerową historię miłosną i rzeczywistość wirtualną. Dziś efekty specjalne z “Amazing” wyglądają tandetnie, ale Silverstone wciąż zachwyca i uwodzi swym jednoczesnym naburmuszeniem oraz bezpretensjonalnością.
Wydawać by się mogło, Aerosmith osiągnęli to, czego chcieli. Minął rok od premiery albumu “Get a Grip”, który zdążył już zdobyć szczyt notowania Billboardu, a singiel “Livin’ on the Edge” wyróżniono Grammy. Egzemplarze płyty rozchodziły jak ciepłe bułeczki (ostatecznie sprzedało się 20 milinów sztuk “Get a Grip”) a słuchanie Aerosmith było cool. Zespół jednak chyba chciał z rozmachem zamknąć rozdział “Get a Grip”. Po raz trzeci postawili więc na Marty’ego Callnera i przede wszystkim Alicię Silverstone. Tym razem jednak młodej, pewnej siebie, seksownej dziewczynie nie partnerował przystojniak, lecz… druga młoda, pewna siebie, seksowna dziewczyna, która – o czym świat miał się dopiero dowiedzieć – była córką wokalisty, Stevena Tylera. Liv Tyler i Alicia Silverstone wystąpiły razem w teledysku “Crazy”, który przypominał nastoletnią wersję “Thelmy i Louise”. Z perspektywy czasu, wideo zamykające tzw. trylogię z Alicią Silverstone okazało się najlepszą z teledyskowych propozycji Aerosmith. Dwie “szalone” nastolatki, które postawiają cieszyć się młodością i beztroską. Kusić los i przede wszystkim dobrze się bawić. Dziś taki klip z różnych względów nie mógłby powstać. Tym bardziej pełne niepoprawności politycznej “Crazy” stanowi niemal symbol lat 90.